Ławeczka

Ławeczka ma dosyć deszczu o poranku, który sprawia, że cały dzień wydaje się jak leniwe popołudnie i emocji rozpuszczanych w jego kroplach, ostrego słońca, palącego ją prawie tak bardzo jak ludzkie pragnienia, świeżych liści drzew, których przeznaczeniem jest zgnić na kupie zmiecionej pod kasztan. Zimna, w którym zamarzają wszystkie ludzkie uczucia, łącznie ze słowami ‘kocham Cię’. Rosy moczącej jedwabne pończochy. Wiatru, które łamie łodygi wstydliwych hortensji i umierających przez niego kwiatów, wciąż rozsiewających słodką woń.
Ławeczka nie chce więcej wspomnień zalewających ją jak powódź. Za dużo obietnic niespełnionych doświadczyła, guzików rozpinanych i brudnych paluchów na piersiach złocistych jak miód widziała. Zbyt wiele spojrzeń od których twardnieją sutki, pierwszych wyznań miłości z ust niedoświadczonego chłopaka, jego niezgrabnych komplementów, języka błądzącego po skórze ukochanej, który niczym ślimak zajada się każdym kawałkiem jej ust, sprężystych pośladków uderzających o ławeczkę, udawanego orgazmu i śluzu wypływającego z niej, tężejącego jak kożuch na gorącym mleku, zębów wgryzających się w jej ciało i duszę i tego zaskoczenia, że kiedy on dotknie palcem jej skórę, ta ugina się a późnie szybko wraca na swoje miejsce. Paznokci zatopionych w zmierzwionych włosach wymarzonej, brwi uniesionych ze zdziwienia i tego oddechu urywanego.
Ławeczka potrzebuje trochę ciszy. Bez szelestu napoczętej paczki piegusków, cukierków odwijanych z celofanu, taniego wina pitego z gwinta i kreski wciąganej pośpiesznie o północy. Kotów pieprzących się ciemną nocą, gryzących futro kocic, ich miauczenia pełnego wyrzutów i ropy płynącej z ich oczu, dżdżownic zakopanych głęboko w ziemi, wijących się przy każdym ludzkim stąpnięciu. Muzyki słuchanej z zamkniętymi oczyma i akcentów obcych. Tego zaciągania, które sprawia, że nie można wszystkiego zrozumieć. Bez odgłosów kłótni dochodzących z klubu za murem, szelestu skręcanego tytoniu i melodii starej piosenki „La vie en rose”. Bez zgrzytania zębami i dźwięków kamieni spadających z serca, kopanych chwiejną nogą na trawnik.
Ławeczka nie chce więcej twarzy przesłoniętych woalem smutku. Stanów podgorączkowych, decyzji podejmowanych o nogach, które trzeba odciąć, terapii, którą trzeba przerwać, złych przeczuć i myśli, że to co minęło, nie istnieje. Słów, które bezwiednie przychodzą do głowy, niemej modlitwy wypowiadanej do nieistniejącego boga „proszę, niech się nic złego nie stanie”. Uporczywie wybieranych numerów lekarza i straty przed utratą wszystkiego, nawet wspomnień. Paznokci obgryzanych w chwilach oczekiwania i skórek wyrwanych aż do krwi, porozrzucanych między nagrzane słońcem ziarenka piasku. Reszty kanapek psujących się w koszu i zdechłego szczura w kanale obok, opakowania fajek rozrywanego zębami i niedopałków niedbale rozrzuconych pod nią.
Ławeczka potrzebuje odpocząć od oczu wbitych w pustkę i łez wylanych, spadających pod stopy. Bólu w piersi zdradzonych kobiet, którym odebrano mężczyzn życia, nieszczęśliwych i napiętych twarzy, śpiewających smutne bluesowe kawałki, bezgłośnego szlochu, kiedy zwykły płacz przychodzi tak trudno, jak prawdziwa miłość i tego szaleństwa, kiedy kocha się nie tego, co trzeba. Od tej udawanej obojętności i dzwonka do drzwi ludzkich serc, który o wiele za rzadko dzwoni. Dźwięku rwanych na strzępy fotografii i mrugania rzęsami, które ma pomóc pozbyć się łez.
Ławeczka chce się uwolnić. Od sparaliżowanych zmysłów, smrodu poczucia niższości, bezsensownych oskarżeń, smaku przetrawionego alkoholu i marihuany, wymiocin skrobanych każdego ranka przez służby pilnujące porządku w parku, przeraźliwego huku rozbijanych butelek i resztek jedzenia wydłubywanych z dziurawego zęba. Od przyjemności graniczącej z bólem, słodkiego cierpienia i popiołu strzepywanego na nią. Od rozlanej francuskiej kawy ze zbyt dużą ilością mleka, spermy spuszczonej dla zabawy z na wpół otwartego rozporka, krzyku bólu i przerażenia.
Ławeczka chce odetchnąć. Od wymiętych marynarek przesiąkniętych dymem, niedbale rzucanych na oparcie, zostawionych parasolek, zapomnianych rękawiczek z delikatnym puszkiem, butów rzucanych ze złości, piłek odbijanych o drzwi, turlających się w jej kierunku, ostrych obcasów czarnych szpilek kładzionych na ciągle miękkim przyrodzeniu, złotych zegarków wyglądających spod mankietów białych koszul, podwijanych przy lunchu, okularów przeciwsłonecznych chroniących przed zbyt nachalnym trzepotaniem rzęs i śmierdzących czapek bezdomnych głów.
Ławeczka marzy o ciałach miękkich i bezwładnych, unoszących się w powietrzu. Potrzebuje przerwy od nadmiaru ekscytacji, która niszczy jej delikatne metalowe nóżki i drewnianą skórę. Niech jej kolor zleje się z kolorem nocy. Niech świat o niej zapomni.
Ten tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie Wysokie Obcasy w listopadzie 2014 roku. No dobra, żartuję. Nie ukazał się. A powinien, bo dobry jest. <samochwała>
Aaaw. Trzymam kciuki! :)
[…] każdy chce pisać, choć nie każdy powinien. Ostatnio na przykład natknęłam się na wpis o ławeczce, który wcale taki dobry nie jest, choć autorka uważa inaczej. Ma prawo. Nie będę jej […]
ChPD i mnie tu przywiodła. Fajna jesteś.
:) Dzięki! Ty też jesteś fajna! Nigdy o tym nie zapominaj :)
Naprawdę? Gratuluję wytrwałości i dziękuję za miłe słowa!